Jest rok 21 406 od powstania Republiki. Próbujemy przeżyć...
Tego dnia już z samego rana Jena zadzwonił do Ak’Domiego, prosząc go o pilny przyjazd na komisariat. Nie powiedział wiele, ale padło jedno bardzo ważne zdanie: mamy świadka.
Od ostatniego wyraźnego śladu minęły dwa tygodnie. Przesłuchano jedi, który jak się okazało – jedi nie był. Zbadano miejsce wydarzeń i okazało się, ze „Motyl” był człowiekiem, i najprawdopodobniej sithem – tak wynikało z zeznań Jedi.
Niestety nie dosc ze być mzoe był sithem – bo nadal mordował ciężarne kobiety. Zabił dwie, jednej dziecko uratowano, drugie zaginęło – prawdopodobnie zabral je właśnie Motyl.
Dziś, raniutko, niemal wraz z godziną otwarcia urzędów wezwano prokuratora. Jena stał przed posterunkiem, nawet nie w korytarzu. Ręce miał splecione na piersi i przeżuwając cos patrzył na przelatujące sznurem areowozy
Offline
Prawnik
Wiadomość o tym, że ten cały "Motyl" to jednak sith (zgodnie z przewidywaniami Mavhonica) trochę wstrząsnęły prokuratorem. I gdyby nie był łysy, to po tej nowinie na pewno by się stał, bo by mu wypadły a resztki sam by sobie wyrwał. Do tego Jedi, który nie był Jedi a twierdził, że był ale nie był członkiem Zakonu... czyli kolejny gówniany problem z Mocą w tle - cudownie.
Kolejne dwa tygodnie to karuzela nerwów, nerwów i jeszcze raz nerwów. Nowe zbrodnie, nowe tropy, kolejne domysły, żadnych konkretnych świadków i podejrzanych. A w holonewsach afera na całe Coruscant. Nawet sprawa wyborów została przyćmiona przez to wydarzenie. A ludzie z góry się niecierpliwią i oczekują wyników. Tylko skąd Jenssari miałby je wyciągnąć? z kapelusza? Nie był przecież pieprzonym magikiem!
Aż tu nagle wiadomość od Jeny. No to Ad'Domi pozałatwiałswoje sprawy, wsiadł do aerowozu i przyleciał. Wylądował na wskazanym parkingu, zamknał pojazd, wziął teczkę i spokojnym krokiem zmierzał ku Mavhonicowi. W duchu jednak taki spokojny nie był...
- Witaj, coś się stało?
Offline
Już sama mina Jeny wyraźnie dawała do myslenia. Mavhonic wyglądał jakby zjadł cos nieświeżego. Kiedy Janessari podszedł do niego, gliniarz najpierw wziąl krótki wdech, a potem się odezwał.
- Ja się już zaczynam bać tej sprawy.- myślał podobnie jak duros. Jedi – nie jedi, który już u niego wcześniej był i szukał sitha, który tez był, którego potem jedi więzili, i wypuścili, który teraz jako stróż robił, Motyl – sith, ćma z Korriban, tajemnicze rysunki, zabójstwa kobiet ciężarnych, jakas wycieczka do Ak’domiego i teraz…
[i]- Przyszedł facet. Świadek. Wszystko powie, ale ma warunek. Mamy zapewnić mu ochrone Przed Sel Makor.[i] – to już powiedział niemal szeptem
Offline
Prawnik
Poznał ten wyraz twarzy i mu się nie spodobał. A już Jenssari miał nadzieję, że ten przeklęty Motyl popełnił jakiś bład i mają trop. A tu pewnie nic z tego...
- A znasz tą zasadę, że nie mówi się złych wiadomości przed śniadaniem?
Zapytał złośliwie duros. Ale potem wyrazem twarzy dał do zrozumienia, że oczekuje na wyjaśnienie powodu z jakiego się tutaj znalazł. Bo jednak w biurze miał masę papierkowej roboty, inne sprawy do nadzorowania i tak dalej.
No i poleciała bomba...
- Jakim kurwa cudem się w to wplatał Sel-Makor?
Ak'Domi był człowiekiem kulturalnym, opanowanym i generalnie cenił ludzi, którzy powstrzymywali się od wulgaryzmów. Więc gdy on sam przeklinał, to znaczy że sprawy zaszły baaardzo daleko.
- Wiesz co, po drodze mi opowiesz, chodźmy
Offline
Motyl już popełnił jeden błąd, ale wyszedł tego i widać na błędzie się nauczył, bo już nie znajdowano jego ofiar żywych. Znalazł sobie inne miejsce kaźni.
- Skąd mogłem wiedzieć ze nie jadłeś śniadania. – Mavhonic silił się na żart, ale – wyszło raczej kwaśno i nieprzyjemnie. Trudni jest zachowywać się aż tak bardzo wbrew sobie. Przekleństwo durosa bardzo mu w uszach zadźwięczało. Poczuł się nagle taki odrealniony.
- Jeszcze go nie przesłuchaliśmy, ale z tego co wiemy to… no, nie wiem czy SIS tego nie oddamy. A już na pewno tego świadka.
Jena poprowadził Jenssariego przez korytarz, na dół, gdzie mieli cele, i zatrzymał się przy jednej, pilnowanej przez dwóch ludzi.
- Facet naprawdę bardzo się boi…
Offline
Prawnik
- Sam chyba nie jadłeś, bo ci dowcip kuleje
Odgryzł się od razu duros. Jego nastrój z poziomu "całkiem nieźle" spadł do poziomu "dno" więc w obecnej chwili raczej ciężko mu było żartować na jakikolwiek temat.
Szedł obok Mavhonica, nie rozglądając się za bardzo. Znał te korytarze całkiem nieźle, wiec orientował się dokąd idą.
- SIS to wywiad i kontrwywiad. A tutaj mamy sprawę kryminalną. Nie dotkną tego poodoo w swoich białych rękawiczkach, choćbyś ich błagał, by to wzięli. Nie ta liga... prędzej kryminalni się za to zabiorą
Odpowiedział z przekonaniem Jenssari, chociaż prawdę powiedziawszy aż taki pewien swego nie był. Ta sprawa z sithem mogła podpadać pod sprawę kontrwywiadu a wtedy nic już by nie ruszyli w tym temacie. Koniec kropka, sprawa zamknięta. Co prawda istniała demokracja, zasady, reguły itp. ale w czasach wojny lub kruchego pokoju to wywiad robił co chciał. Obecny dyrektor SIS miał taką władzę, ze mógłby bez nakazu cały Senat wywrócić do góry nogami, aresztować kogo by chciał pod zarzutem zdrady i nikt by go nie ruszył. O ile by miał solidne dowody. Taka oto istniałą piękna demokracja.
- Dostanie się do programu ochrony świadków, pod warunkiem że poda dobre informacje
Offline
- no nie wiem, nie wiem. – odparł Jena. Nie dokończył, ale zasugerował, ze to może być coś bardzo wiązanego. Bo jak już oboje wiedzieli, to jednak – brodzili w szambie zwanym Moca. A w SIS mieli jednego takiego specjalnie „od tych spraw”.
- Nie przesłuchiwałem go jeszcze, wolałem zaczekać na ciebie.
Otworzył cele i weszli. Powitał ich trochę inwazyjny zapach tytoniu – taniego i dość podłego, zanieczyszczonego tytoniu, takiego syfu z dolnego miasta. Izolatka, tudzież cela jednoosobowa wyposażona była w łóżko, szafkę i łazienkę oddzielnie. Na potrzebę przesłuchania przyniesiono biurko i krzesło.
Świadek był w środku i to on tak kopcił. Leżał na pryczy i trzymał drżącą kończyną czarne tanie cygaro. Był przedstawicielem jakieś rzadkiej rasy, na tyle nietypowej ze nazwy się nie znało, ale na pewno będzie w dokumentacji. Wyglądał jak jaszczurka, a nawet jak wąż, zaopatrzony w cztery pary kończyn a wszystkie chwytne. Jaszczur miał szeroki łeb i fioletowe łyski. Kiedy odwrócił głowę dało się ujrzeć ze jedno wyłupiaste oko przecina blizna, biegnąca dalej przez pysk. Wyglądało to trochę jak oznaczenie. Jak celownik na twarzy.
Jaszczur oparl się na trzech łapach manualnych,. Czwarta cały czas trzymał cygaro, i owa łapa drżała mu. Raczej nie ze strachu, to neurologiczne.
[i]- No i wszystko jasne…[/i ] –odezwał się na widok Ak’Domiego, po krótkiej chwili przyglądania sie. Miał wysoki, ‘cwaniaczy’ głos. Bardzo nie wzbudzał zaufania.
Offline
Prawnik
- Swietnie
Mruknął i drzwi się otworzyły. Czuły węch durosjanina został zaatakowany przez tą parszywą mieszankę taniego tytoniu, którego palą tylko w spelunach na niższych poziomach. Jenssaroi skrzywił się wyraźnie, nie krył tego. Wykrzywił usta w pogardliwym grymasie - nie był to uśmiech ani też groźna mina. Raczej coś wyrażającego w wolnym tłumaczeniu - "to chyba jakaś kpina".
- Jak dwa słońca na Tatooine. Z łaski swojej zgaś tego peta... i niech ktoś tutaj przewietrzy, wytrzymać się tu nie da
Rozkazał swoim typowym prawniczym głosem - zimnym, nawykłym do natychmiastowego spełniania jego próśb. Na twarz przywdział jedną z tych swoich profesjonalnych masek wyrażających lekkie zobojętnienie, pogardę, wyższość. Pokazywał - ja tu rządzę, ja decyduję o twoim dupsku więc lepiej uważaj. Bo mogę cię udupić. A mógł...
Offline
Nie było tu nikogo prócz Jeny i owego świadka, wiec ruszył się Jena, uchylił drzwi, nakazując włączyć wietrzenie. Była to cela izolatka, dobrze zabezpieczona, wiezienie najwyższej klasy jeśli chodzi o bezpieczeństwo – wietrzenie i zmiana klimatu był możliwe tylko elektronicznie. No i uruchomiono, zaczęło się oczyszczanie powietrza.
Jaszczurowaty nie zmienił wyrazu „twarzy”, jeśli w ogóle można mówić tu o jakiejś zmianie. Wyglądał jakby żarł cytrynę, ale to chyba cecha rasowa. Taka „uroda”.
Zgasił swoje „cygaro” w popielniczkę mu dostarczoną i odstawił na bok. Na szafce przy pryczy leżało jeszcze kilka brązowych pałeczek. Dużo palił, i taniego. Wiec najpewniej by zabić nerwy. Choć nie widać było po nim, zachowywał się bardzo spokojnie. Ale pomijał grzeczności. Złośliwości też sobie oszczędzał. I patrzył na Ak’Domiego jakby go znał. I jakby wiedział, co ten myśli.
Offline
Prawnik
Pan prokurator tego gościa nie znał w ogóle, pierwszy raz widział na oczy przedstawiciela jego rasy. Ale nie przestawał grać... chociaż to nawet nie była gra a część jego osobowości.
Jenssari czekał aż pokój będzie gotowy do rozmowy. Wtedy dopiero odstawił sobie krzesełko od stolika (jeśli tam takie coś jest) i usiadł na nim wygodnie. Swoją teczkę postawił na stole, wyjął najpotrzebniejsze rzeczy - dyktafon, cyfronotes. Wyjąłby też jego akta, ale ich nie miał, więc tylko te dwie rzeczy znalazły się na stoliku.
Durosianin odchrząknął i włączył dyktafon.
- Ta rozmowa zostanie nagrana na mój osobisty użytek. Nie jest to oficjalna wizyta prokuratora, gdyż panu nie zostały przedstawione żadne zarzuty. Szczegóły tej rozmowy pozostaną tylko pomiedzy nami, czy się rozumiemy?
Zerknął zarówno na Jenę jak i na tego dziwnego osobnika.
- Ja nazywam się Jenssari Ak'Domi i jestem prokuratorem generalnym kwadrantu. A pan nazywa się...?
Ostatnio edytowany przez Jenssari Ak'Domi (2014-05-12 20:49:42)
Offline
Było biurko typowe do przesłuchań, przyniesione do tej celi bo ich świadek nie chciał jej opuścić na przesłuchanie. To też przesłuchanie przyszło do niego, stało akurat naprzeciwko pryczy na której leżała jaszczurka. Jenssari mógł więc sobie całkiem komfortowo przesłuchać, rozłożyć wszystko co potrzebował.
Jena stanął w lekkim rozkroku przy drzwiach i wbił spojrzenie gdzieś przed siebie. Tak typowo – ochrona policyjna, choć jak wiadomo jena już niemłody był. No ale – dwóch policjantów na zewnątrz, jeden w środku, procedury są zachowane, a Mavhonic może i w okolicach pięćdziesiątki, ale tak samo broń miał i kamizelkę.
Jaszczurka znowu się poruszyła i przyjęła inna pozycje – chyba siedząca. Jak ktoś ma tyle kończyn i jeszcze ogon, do tego tułów bez wyraźnych podziałów to trudno określić, w jakiej jest pozycji. Ale usiadł prosto, naprzeciwko durosa. Ogon podciągnął na prycze. Najbliższe ogonowi kończyny po zwierzęcemu leżały na łóżku, kolejna para zwisała, następna opierała się o siedzisko dłońmi, jak ramiona, a ta najbliższa głowy została zapleciona na piersi. Tu w tej parze łap jedna drżała, nawet teraz widać było lekkie skórcze.
Morde miał wyraźnie niesymetryczną przez bliznę.
- Rozumiem. Ale nie będę zeznawał, póki nie obieca mi pan ochrony. – odpowiedział.
- Szczerze mówiąc nie wiem, jakie macie procedury, nie miałem czasu zapoznać się z kodeksem. Potrzebuje ochrony. Chce żyć, panie prokuratorze. Dlatego tu jestem, nie dlatego, ze chce wam pomóc.
Za chwile dodał. Wciąż zachowywał pełną powagę.
- Mam mnóstwo tożsamości i żadnego dokumentu. Nie ma znaczenia jak się nazywam. Ale proszę wpisać Rok Mrah. Tak się wcześniej przedstawiłem temu panu – skinął nieznacznie łbem na Mavhonica – Wiec niech będzie zgodność
Offline
Prawnik
Przy niemu Jenssari wyglądał tak... zwyczajnie. Typowy duros - wielka, niebieskawa i łysa głowa, wielkie czerwone oczy i szerokie usta. Nic strasznego, nie niezwykłego. Uroda też taka zwyczajna, pospolita. Za to ubiorem się wyróżniał - bardzo drogi garnitur, szyty na miarę, do tego droga koszula, krawat, buty i inne dodatki. wszystko to jasno mówiło, że zajmuje on bardzo wysoką pozycję i całkiem nieźle zarabia.
- Panie Rok Mrah...
Zaczął durosianin, wpisując to imię do swojego cyfronotesu. Tylko na chwilę spuścił wzrok ze świadka, by potem w pełni skupić na nim swoją uwagę, a jego czerwone oczy wlepiały się w jego ślepia.
- Zapewne wie pan kim jestem, wie pan też jak sporym zakresem władzy dysponuję. Potrafię zorganizować panu program ochrony świadków, wywiezienie z Coruscant na jakąś miłą i przytulną planetę. Ale...
I tutaj przerwał na chwilę, by podkreślić doniosłość swoich słów. Przerwa była krótka, ale dobrze działała na różnych cwaniaków siedzących przed nim.
- Ale pańskie informacje muszą być tego warte.
Offline
W rzeczy samej, Ak’Domi był typowy, ale na tle tego do czego ten gad przywykł, to właśnie zwyczajność była niezwyczajna.
Świadek opuścił pysk, utrzymując źrenice w kontakcie z czerwonymi oczami prokuratora.
- Wiem, co robi prokurator, mniej więcej. Wiem co robi policja. Nie kończyłem waszych szkół. Wiem, co się dzieje na dole, to co tu na górze nigdy mnie nie dotyczyło. Nie mam pojęcia, czy to co pan mówi ma jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości. Musimy chyba sobie zaufać. Ale będziecie mnie potrzebować do wielu rzeczy, tak myśle.
Mówił zagadkowo, wiec na pewno miało to związek z Mocą. Musiało mieć, inaczej Jena nie miałby tak grobowej miny.
-…kiedy tylko pan tu wszedł, panie Ak’Domi, już wiedziałem, już się stało dla mnie absolutnie jasne. Kiedy tu przyszedłem, nie wiedziałem jeszcze, chciałem powiedzieć cos o nim, ale to, co teraz wiem jest ważniejsze. Bo pan jest w niebezpieczeństwie. Tak to jest kiedy sprawa dotyczy szaleńca. Oni się z niczym nie licza, wiem, co mówię, widziałem przez ostatnie kilka lat więcej szaleńców niż wcześniej moja rodzina w kilku pokoleniach. Na tą listę włączam tez Morrigan.
Offline
Prawnik
- Mogę pana zapewnić, że mogę znacznie więcej niż normalny prokurator. I mam wiele znajomości
Nie było to kłamstwo ani zagrywka taktyczna. To była szczera odpowiedź. Przez całą swoją karierę Ak'Domi narobił sobie wrogów, to prawda, ale zyskał też przyjaciół w wielu miejscach. Miał kontakty, dojścia... a jako prokurator generalny miał też pozycję i prestiż. Mógł taką ochronę zapewnić ważnemu świadkowi.
- Ale racja, tutaj wszystko sprowadza się do zaufania. Ja muszę zaufać panu, że nie wprowadza nas pan w błąd
Odbił piłeczkę. Ty ufasz mi ale ja ufam też Tobie i twoim słowom. Wiec wspólna zgoda...
- Domyślam się, że ja i moja rodzina jesteśmy w niebezpieczeństwie. To łączy się z pewną sprawą, którą prowadziłem wiele lat temu... i również nieobcy mi są szaleńcy. I Morrigan
Ostatnie słowo wymówił z lekką nutką goryczy w głosie, bo przez nią omal nie zniszczył sobie kariery. Chciał kiedyś się wykazać i ustrzelić grubego ptaszka a ona wtedy jeszcze nie była samozwańczą królową Coruscant. Ale i tak miałą lepszych prawników i tylko ugoda uratowała mu karierę. OD tej pory jej niecierpiał... a co do Motyla to wiedział, ze ma do czynienia z psychopatą. Czy się bał? Jak cholera, ale główne o swoją rodzinę. I ten gość przed nim nic nowego mu nie powiedział.
Offline
Wyraźnie to zdanie do gada przemówiło, bo zabrzmiało trochę po „selmakrorowemu”. Mam znajomości, mogę dużo, jestem ustawiony. Bo jakby powiedział „prawo co gwarantuje”, to już nie takie bezpieczne. Prawu nie zależy. Człowiekowi [opcjonalnie, wiadomo ze chodzi o ogól społeczeństwa rozumnego] już tak.
- Dobrze… – kiedy istota wzięła wdech, nagle zrobiła się sporo grubsza. Oddychała bardzo rzadko. Miała duże przerwy miedzy kolejnymi wdechami. Jak to gad. Mavhonic tez tak miał, ale nosił ubranie, to też nie rzucało się w oczy.
- Tak mi się wydaje. Ale z dużym prawdopodobieństwem. Jest pan punktem przełomu. To zdarzenie miało miejsce ćwierć wieku temu, to widzę. – rzekł Rok z niezmącona powaga, bez oporów patrząc w oczy.
- to był dzień narodzin Motyla. Coś poszło nie tak, nie tak jak powinno, pęknięcie poszło nie w ta stronę. Nie wie pan… punkt przełomu, to coś jak uderzenie w szybę. Widzę, jak powinna pęknąć. Ale pana pękła trochę inaczej. Nie uratował pan Motyla. Linia jego narodzin i pańska biegły ze sobą ale rozeszły się, jego linia jest anormalna. Podejrzewam, ze dlatego jest na pana wściekły. Wiecie już ze jest sithem. Tak naprawdę życie sitha to jedna wielka męka… – pokręcił głową, jakby mu było przykro, choć nie było, słychać to było w głosie wyraźnie.
-… bo ich szkolenie to jedno wielkie łamanie natury. A nikt nie chce być połamany, zapewniam. – wyciągnął jakby demonstracyjnie cały czas drżącą koniczynę. Po cygaro, ale się zreflektował.
Offline