Jest rok 21 406 od powstania Republiki. Próbujemy przeżyć...
Niewyszkolony Mocowładny
Monada na granicy światów. Komfort życia w niej nie różni sie od mieszkań na średnich poziomach. Ważne jest jednak umiejscowienie. Niemal górne poziomy. O szczebel wyżej. to coś znaczy, tu hydraulik zawsze dojedzie na czas. No i z zewnątrz nie jest szarobura. wygląda jakby zrobiona z granitu. Kazdy segment (10 pięter) ma swoja pokaźną platformę spacerowa, gdzie jest kilka drzewek (sztucznych, żywe raczej by nie wytrzymały, za to niektórzy sadzą żywe kwiaty), ławek, plac zabaw i toaleta dla psów (bo tutaj nie panuje moda na osrane chodniki, w przeciwieństwie do dolnego miasta gdzie jest to powszechne). Rozbudowany system kładek i wind ułatwia mieszkańcom komunikacje.
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
Poziom 3, klatka numer 5, piętro 6, mieszkanie 779A. Tam zamieszkał Sisco.
Oczywiście wcześniej też tam ktoś mieszkał, i teraz stanowią rodzinę.
Mieszkanie należy do małżeństwa Ruth i Starma Aldaksów. Oboje ludzie, koło czterdziestki, bezdzietni od początku. Poznali się w szpitalu. Ona była wówczas stażystką na oddziale cybernetyki, gdzie do teraz pracuje jako ordynator. On był pacjentem. Wielokrotnym, przyszedł bowiem na świat z licznymi wadami wrodzonymi, które cybernetycy usiłowali naprawić przynajmniej w stopniu umożliwiającym większy komfort życia. Obecnie Starm używa zewnętrznego egzoszkieletu, który okrywa szczelnie (nawet z twarzą) jego wątłe, rachityczne ciało. W pancerzu tym mierzy dwa metry, jest bardzo szeroki, powolny i wygląda jak droid.
Nic dziwnego, ze małżeństwo to zdecydowało się na przygarniecie tak niecodziennie wyglądającego „dziecka” jakim jest Sisco.
Mieszkanie jeszcze przed jego przybyciem dostosowane było do istoty dużej i dość pokracznej (Starm nie osiągnął i pewnie nigdy nie osiągnie takiej płynności ruchów jaką miał chociażby Sisco. Jego ciało jest za słabe). Przejścia między pomieszczeniami są duże i zawsze otwarte. Meble przymocowane do ścian. Nie stoi na wierzchu nic co można łatwo zniszczyć.
Do mieszkania wchodzi się od razu do kuchni. Stół też jest duży, solidny, masywny. Naczyń jest niewiele. Korzysta z nich tylko Ruth, a i ona zazwyczaj jada na mieście, bo pozostałą część jej rodziny nie je normalnych obiadów. Jednak przygotowuje im posiłki, takie jakich potrzebują. Z kuchni przechodzi się do korytarzyka przechodzącego dalej w salon. Zanim przejdzie się do salonu, w bok (na prawo) odchodzą trzy przejścia, w tym jedno zamykane, ale również wielkie – to łazienka wielkości jakichś 12 metrów kwadratowych, także specjalnie dostosowana. Dwa kolejne to pokoje, na początku każde z małżonków miało swój, ale teraz zgodzili siew jednym, by Siscowi oddac drugi. A co w nim jest to ten kto Sisca zna, łatwo się domyśli.
Dla Sisca rzecz w tym mieszkaniu jeszcze jedna jest ważna, więc wspomnimy. W mieszkaniu nie ma prawdziwego okna, niestety. Sa dwa holograficzne, jedno duze w salonie i w kuchni mniejsze, ale Sisco przez nie nie wygląda bo wie, ze to oszustwo. Jest wypuszczany na korytarz (poza mieszkanie) bo tam jest na końcu okienko i on sobie czasem z niego korzysta
Offline
Stary zielony SAPAW zaparkował tuż pod znakiem „tylko dla mieszkańców”,a z uchylających się drzwi wyjrzał zaraz łeb kierowcy z uśmiechem mówiącym „nic mi nie zrobisz, w gości przyleciałem!”. Następnie wysiadł, wziął reklamówkę i zamknął pojazd. Był to może w tych kręgach nie znany barabel. Sam w sobie zwracający uwagę, bo barabel, ubrany elegancko, z włosami zaczesanymi, zamyka swój stary samochód. I nie przeklina przy tym...
No ale przyznać trzeba że rodzina która odwiedzał tez nie była „normalna”, jeśli w ogóle można nam w tych czasach używać tego słowa.
Mac w szpitalu był już dwie doby. James właśnie od niego wracał. Jego wizyta nie była podyktowana tylko tęsknotą za Sisciem (ta wizyta, nie tamta),a także tym, by ostrzec jego opiekunów. Chodziło w końcu o niego. O Sisca.
Kilka chwil zajęło mu przejście kładki na tym poziomie, mijając emerytów na ławeczkach, dzieci na zjeżdżalni i psa który nielegalnie stawiał klocka koło kosza na śmieci, zamiast w psiej toalecie (a pani oglądała niebo).
Juz chciał zwrócić uwagę, ale pomyślał sobie: no jeszcze tego brakowało by się jedi psim sraniem zajmowali. I poszedł dalej, nie spełniwszy cywilnego obowiązku. Wszedł do klatki numer 5, wjechał na szóste piętro, tam przespacerował się korytarzykiem az pod odpowiednie drzwi i zadzwonił.
Było koło 20. Sisco pewnie jeszcze nie będzie, ale tak James planował, najpierw porozmawiać z rodzicami. Poza tym głupio mu było umawiać się na 21. To przecież już późno.
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
Na dźwięk dzwonka coś się za drzwiami zakotłowało głośno. Mógł to być Sisco, jednak nie on ukazał się kiedy drzwi się rozsunęły. Z reszta on nie umiał sam ich otwierać.
Jak już wyżej wspomniano wszystko było duze, nie wspomniano tylko o Ruth więc można było odnieść wrażenie ze jest ona zagubiona, malutka, niepozorna w tym wielkim świecie.
Aż do tego momentu.
Istota która otworzyła była od Jamesa wyższa co najmniej o 10 centymetrów. Do twego jej budowa (choć niewątpliwie kobieca) zdradzała, ze lubi ona siłownię, bo była po prostu dobrze zbudowana. Włosy miała farbowane na biało, ścięte „na jeżyka”. Ubrana w dres, co jeszcze bardziej upodabniało ja do osiedlowego łobuza. Ale to była pani Aldaks.
- Oh, mistrz James,a już myślałam ze to Sisco. Zapraszam – głos tez nie należał do klasycznej mamusi, był to raczej głos niezależnej bizneswoman. Chociaż ona nia nie była. Była „lekarzem”. W cudzysłowie, bo wielu nie uwana cybernetyków za lekarzy, bardziej za mechaników. Ona się z tego śmiała.
Zaprosiła barabela do środka.
Offline
Pewnie by się zdziwił, gdyby jej nie znał. Ale znał, i to nie od chwili adopcji Sisca, a wcześniej. Na jej oddziale miał wszczepiane oczu, była więc jedną z pierwszych osób jakie ujrzał po zabiegu i zawsze już widok tej olbrzymki będzie dla niego miły. Uśmiechnął się więc dobrodusznie, jak to on zwykł robić,co już było jego wizytówką.
- Sisco też dzwoni do drzwi? – zaproszony wszedł i rozejrzał się za mężem Ruth, by też go powitać.
- Jak się żyje? Sisco nie sprawia kłopotów?
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
Tak, tez pamiętała, choć na początku, dowiedziawszy się, ze to jedi, miała duzy dystans. Nie była, jak to sama określała ludzi popierających zakon „świetojebliwa”. Nie opowiadała się otwarcie przeciw jedi, ale nie była ich wielką fanką. Gadanie o mocy zawsze bardzo ją mierzwiło i irytowało. To chyba ze względu na jej męża (jak mawiali psychologowie), odczuwała niesprawiedliwość Mocy wobec tego, ze niektórzy (jedi) dostają od losu aż za dużo a inni (jej mąż) już na starcie mniej niż ustawowa norma, i to dużo mniej. Trudno nie nienawidzić w tym przypadku „tych lepszych”. Ale James zawsze miał właściwości łagodzące. Jakos łagodził – ale tylko siebie i swoje najbliższe otoczenie. Dał jej parę książek – zmyślnie dobranych, i nie kąsała go. Bardzo szanowała jako psychologa.
A teraz jeszcze bardziej za swojego „synka”.
Adlaksowie mieli za sobą dwie nieudane adopcje. Niestety w obu przypadkach dzieciaki bały się Starma. Do tego były płaczliwe i nieporadne – były w końcu dziećmi. To niebywale irytowało Ruth. Widać nie dane jej było być normalną matka normalnego dziecka. Dzieci ją wkurzały, ale jednocześnie miały wiele cech, które kochała: ufność, wyobraźnie, prostoduszność, nieskrępowanie i to, ze można je bezkarnie kochać.
Niestety po dwóch adopcjach odmówiono im dalszej współpracy, co raczej nie dziwi.
I wtedy z nieba spadł James. Zaryzykował.
Sisco to nie była najłatwiejsza miłość, ale spełniał wymogi: nie bał się ojca i nie wył byle czego.
- Nie, nie, dzwonka nie umie, ale ma różne pomysły. Żadnych kłopotów, jest przekochany. Kawy? – zaproponowała, zaprowadziwszy Jamesa do swojej wielkiej kuchni.
- Starm, chodź, mistrz James przyszedł! – krzyknęła w kierunku reszty mieszkania.
- Co mistrza sprowadza do nas? – zapytała, nie podejrzewała bowiem by była to wizyta towarzyska. Z mistrzem jedi się umówić na herbatę to jak trafić szóstkę w totka.
Ostatnio edytowany przez Sisco Hasupidona (2013-03-03 15:40:26)
Offline
James robił wszystko, by uniknąć tego co podsumowano w ostatnim zdaniu wypowiedzi powyżej, toteż nikomu nigdy nie powiedział wprost „nie mam czasu”. Z resztą nie byłby godny swojego własnego imienia gdyby nie miał choć paru minut od osoby, która potrzebuje jego uwagi. Owszem, doba była za krótka, trochę, jednak nie dlatego ze ktoś chciał coś od Jamesa. James zawsze miał czas. Tylko doba za krótka...
jednak wiele osób bez owijania sugerowało ze nie ma czasu, stąd tak powszechne to stwierdzenie.
James wszedł do środka. Dziwnie się czuł w tym domu, ale szybko musiał dziwność ową pokonać.
Nie czekając na zaproszenie zasiadł przy stole. Po tym stole to pewnie Sisco łazi - pomyślał, przyglądając się masywowi konstrukcji. Aż się chciało zagwizdać.
Taki mały się tu czuł...
- Dobrze, ze jeszcze go nie ma, bo chciałbym was uczulić na jedną sprawę która miała miejsce. Może Sisco coś mówił, może nie... Ale zaczekam na Starma – tu zasada jak na konferencji – po co dwa razy opowiadać jak można raz.
- Tak, poproszę. Mocną – pomyślał,ze skoro doba za krótka to kawa mocna go wspomoże.
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
Na pewno nie chciała Jamesowi zrobić przykrości, ale generalizowała – bo tak. Bo często słyszała „nie mam czasu” od różnych osób.
- Mam nadzieje ze jeśli Sisco się na coś poskarży, to mistrz nam w tajemnicy zdradzi, byśmy wiedzieli co poprawić... – starali się bardzo, czytali książki, słuchali rad – głównie tego drugiego, ucznia. Maca, tez pozytywny chłopak, i nie dżedaił się.
Ruth przygotowywała kawę. Tymczasem przyszedł Starm...
Starm był istota, a przynajmniej wyglądał na taka, której obecność Sisco na ulicy jest na rękę. Z tego względu ze spojrzenia beda się skupiać na kimś innym.
Fizycznie wyglądał jak droid starego typu. Bardzo starego, humanoidalny, o płytowym pancerzu stanowiącym całe ciało. Także głowę, na której środku znajdował się jeden owalny duzy fotoreceptor i po bokach dwa mniejsze. Do tyłu odchodziły dwie płytki, zapewne związane z narządem słuchu. Całość miała kolor brązowy. Były ręce i nogi, ale człowieka to nie przypominało. Ruchy miał powolne, toporne, jakby poruszał się z trudem.
- Mistrzu Jamesie, miło cie widzieć – przywitał się. Głos brzmiał podobnie do głosu Sisco. Był ekspresyjny, choć nieorganiczny.
Twór pokracznie zajął miejsce przy stole.
Przy nim ogromny Sisco ruszał się jak baletnica.
- Przyszła kontrola? – kontynuował. Zazwyczaj był niedostępny i zamknięty w sobie, ale jak już kogoś poznał (np. Jamesa) to robił się dużo bardziej towarzyski i rozmowny – Poważna, patrzę. Sam mistrz. Zawsze ten młody przychodził – Miał na myśli Maca. Mac tez był fajny, ale Starm miał do niego dystans. Mac był za młody i za przystojny.
Tymczasem przyszyła do Jamesa kawa w kubku coś około pól litra...
Offline
Rozumiał tę sytuację. Ona była w gruncie rzeczy prosta do zrozumienia, trudna do rozwiązania, bo wchodziła głęboko w pytania egzystencjalne, an które nie ma odpowiedzi, zwłaszcza dla osoby wykształconej. „Bóg tak chciał” to nie na Coruscant. Nawet Moc tak chciała tu nie zda egzaminu.
By wierzyć trzeba było być w pewnym sensie prostym, i James był. Każdy jedi był.
- Dobry wieczór, panie Starmie. Jak zdrowie? – zapytał, przywitał się, podał rękę jeśli tamten miał takie życzenie, po czym lekko skonsternował się po otrzymaniu kawy, ale leciutko, szybciutko przeszło. - Nie do końca kontrola. Przestroga – nie zabrzmiał złowieszczo, ale pewnie już jego gospodarze zrobili się czujny.
Chwile po[patrzył na Starma. Nigdy nie widział go bez tego pancerza, jednak to co widział tłumaczyło wiele jego zachowań. Przede wszystkim odpowiedź na to, czemu ta rodzina tak szybko zaakceptowała tak nietypowego cyborga jak Sisco. Bo on był podobny. Mogli się nawzajem wspierać. Nikt tak Sisca życia nie nauczy jak Starm.
- Mac, ten „młody”, który do was przychodził. Został zaatakowany przez wyznawcę Ciemnej strony Mocy, jak podejrzewam. Być może Sitha. Wcześniej ten osobnik kręcił się koło szkoły Sisca i rozmawiał z nim telepatycznie. Czy Sisco wam coś mówił? Czy opowiadał, ze ma kolegę?
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
Sisco był dla nich ostatnią deską ratunku. Raz, ze więcej dzieci ośrodek adopcyjny by im nie dał. Dwa – on był w stanie u nich się przyjąć, zaakceptować inność.
Był też niesamowitym działaniem terapeutycznym dla Starma. Uwielbiał z nim wychodzić. Był powolny, więc Sisco miał dużo swobody, zanim Starm pokonał jakiś dystans, to on zwiedził już wszystkie dziury. Był ogromny, był groźny, majestatyczny, a przy tym bardzo ruchliwy, bardzo ekspresyjny, odpowiadający na zainteresowanie. Przy Siscu nikt nawet nie pomyślał, by zaczepiać Starma. Oczywiście uwagi były, ale Sisco zaraz na nie odpowiadał, jedno warkniecie i zazwyczaj już wszystko pasowało. Samoocena Sisca windowała pod samo niebo, a jego opiekun (który stawał się w tej sytuacji jego podopiecznym) czuł się bezpiecznie. I Starm i Ruth wiedzieli, ze tak być nie powinno. Ale tak było. Na szczęście Sisco się słuchał. I to – co właśnie dziwne – chętniej słuchał Starma. Z Ruth nie miał takiej więzi, choć ona o niego zabiegała. I to jej próbował się czasem młody postawić czy coś wymusić. Ale ona poczuła się Matką – wszystko mu wybaczała.
James by pewnie załamał ręce na tę rodzinę. Mac przyłaził. Trochę go tam oszukiwali. Ale byli szczęśliwi.
Teraz jednak rzeczywiście oboje się zaniepokoili. Po Ruth było widać, w końcu miała twarz. Po Starmie – jeszcze mniej niż po Siscu. Pozostawała tylko Moc by wyczuć jego emocje.
- On ma jednego najlepszego kolegę z grupy, nazywa się Saszan, nie wiem, jakiej jest rasy, Sisco mówił, to jakaś bardzo nietypowa rasa. Saszan wygląda jak olbrzymi długonogi pająk. Nie mógł chodzić do normalnej szkoły bo uczniowie zwyczajnie próbowali go zabić... Sisco go bardzo lubi. Ale żeby jakiś inny... żeby rozmawiał telepatycznie... – Ruth usiadła obok męża za stołem i oparła czoło o dłoń.
– czy on coś mówił...
- szczerze mówiąc, Mistrzu, to on sam z siebie wiele nie mówi, jak go się nie zmusza. On tylko tak ćwierka – dodał Starm, mozolnie rozkładając niezgrabne ręce na boki w geście bezradności.
- Bawi się beczkami i ćwierka. Ustawia beczki osobno a inne zabawki osobno i tak jakby izolował je...
Offline
Słuchał, przytakując ruchem głowy. Miałby teraz kilka sugestii pobocznych ale nie mógł sobie teraz pozwolić na utratę głównego wątku i rozkojarzenia się na temat wychowania i stymulowania Sisca w określony sposób. No i dobrze ze o tych spacerach z „ojcem” nie wiedział, bo by na to już zareagować musiał. Starm też był trudnym przypadkiem...
Jednak to, jak bawi się beczkami miało duze znaczenie i słuchał uważnie, patrząc przez stół na małżonków i wcale nie widząc ich inności.
Na koniec skinął głową, podsumowując o[pis zabawy Sisca.
- To ważne. Dziękuje. Jak Sisco wróci, sam spróbuję coś z niego wyciągnąć. A teraz ostrzegę państwa. Pójdę też do szkoły, porozmawiam z nimi tak by Siscowi nie zaszkodzić, jednak muszą państwo przede wszystkim mieć na niego baczniej uwagę. Proszę, to jest ten jego przyjaciel... – wyciągnął z teczki zdjęcie. Młody dug, duża ilość kolczyków na twarzy. Zdjęcie niewyraźne, z kamery monitoringu.
[i]- Jakby się pojawił, proszę natychmiast zawiadomić Enklawę Jedi. Maja państwo namiar. Od razu przedstawiać sprawę, oni wszyscy wiedzą.
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
- Tak, oczywiście, powiadomimy niezwłocznie jakby co, jednak mam nadzieje, ze nie będzie ku temu powodu... – dalsza cześć wypowiedzi, jeśli miała nastąpić, przerwało głośne skrobanie w drzwi (wcześniej autorka zapomniała, ale James stojąc przed drzwiami wejściowymi mógł zauważyć ze są one poskrobane i trochę powyginane na dole).
- Sisco wrócił. Chwileczkę, wpuszczę go - Ruth przeprosiła na chwile Jamesa i podeszła do drzwi, które otworzyła kodem. Rozsunęły się. Na początku nic nie było widać. Czarny, ciemny korytarz, i czarny dropid. Ale wlał się do środka, wkroczył dostojnie, od razu czepiając się Ruth łbem jakby się gumą przykleił, witał się, mruczał. Nie był gwałtowny, cieszył się w ramach zdrowego rozsądku. Nic nie mówił, ani cześć, ani nic, tylko po swojemu – na różne tony.
Za chwilę odkleił się i ruszył przed siebie w głąb kuchni. Wtedy tez chyba Jamesa zauważył, bo zwolnił, pomruki zdradzały zaskoczenie. James dawno nie widział Sisca, ale nadal był to dwunożny czołg z działami po obu stronach obłego łba bez oczu o złowieszczym wyglądzie. Pomrukiwania nie przerwał nawet na chwile, jedynie jego wydźwięk się zmienił.
Po chwili wahania Sisco ruszył, by dobić do stołu i pochylić łeb tak by ów znalazł się na przestrzeni pomiędzy Jamesem a Starmem, jakby nie wiedział którego witać pierwszego. Więc niech oni go powitają. Starm sięgnął opancerzoną ręką i poskrobał z metalicznym zgrzytem „synka” z boku po siatce.
- No, przywitaj się z mistrzem
No i wtedy masa Siscowa zwróciła się ku Jamesowi indywidualnie.
Offline
Odwrócił się, siedząc na krześle, z pięścią zaciśnięta na uchu kubka i patrzył, jak Się Sisco wyłania. Jak się wita. Widział jego spokój. Jeszcze nie był pewien, jak to interpretować, ale nie wyczuwał strachu czy nieprzyjemnych emocji. Patrzył z uśmiechem na ruchy olbrzyma, w miejscu innym niż do tego przywykł. Wstał w końcu, kiedy dano mu do zrozumienia, ze teraz Sisco jest jego.
- Siscuś. Co ty, nie pamiętasz mnie? Maleństwo? – bo i rzeczywiście, dość długo się nie widzieli. James podniósł ręce do góry tak, by objąć łeb Sisca, ale ostrożny w tym pozostał, w razie jaki ów jednak postanowił, ze nie chce być dotykany. Dał mu wolną rękę w tym powitaniu. Cały czas jednak się uśmiechał i przemawiał głosem pełnym ekspresji.
- No i jak ci tutaj? Dobrze? Sisco?
Offline
Niewyszkolony Mocowładny
Żeby Sisco nie chciał być dotykany to się chyba jeszcze nie zdarzyło w sprzyjającym środowisku. Wyglądał trochę jak dąsające się dziecię: ty wujek to dawno nie byleś, obraziłem się. Ale chwilę to trwało, bo zaraz udzielił mu się entuzjazm starego dżedaja, energia w głosie i rozłożone ramiona w które Sisco szybko łbem zaparkował, głośno i energicznie pomrukując, jednocześnie naparł nań ciałem, zmuszając Jamesa do cofnięcia się, przez co mógł poprawić swoja pozycje na jego klacie. Jedna ze szczękoczułek nie była przygnieciona do ciała więc zaczęła skubać guzik koszuli.
Nie odpowiedział głosem (tak jak Starm powiedział – Sisco za wiele nie mówił, wolał ćwierkać po swojemu), ale widać było ze się cieszy
Offline
Objął go ramionami, to znaczy łeb jego, tą węższą część i czochrać zaczął przedramionami i dłońmi, jednocześnie przytulać twarz do gładkiego metalu
- Oj Siscuś Siscuś jak ja ciebie dawno nie widziałem, dawno, dawno, dawno... – odpowiedział pełnym uczucia głosem i podwyższonym tonie, takim właśnie radosnym i trochę żartobliwym, jak energiczny kochający dzieci ojciec. I dość mocno opukiwał metal, by Sisco wyraźnie odbierał te pieszczoty.
- Tak, u guzik urwij mi na koniec tego powitania jako pamiątkę wspaniałości dzisiejszego dnia – ale odsunął się by jednak guzik ratować. Moze nie był ostatnia oferma, ale przyszywanie guzików nie wychodziło mu najlepiej. Wolał tego nie robić.
Ale nic mu nie stało na przeszkodzie by wsuwając dłonie Siscowi „pod brodę” i ustawić łeb tak by „patrzyli sobie w oczy”
- Sisco. Pójdziemy do twojego pokoju pobawić się, co? A mamusia z tatusiem niech nie odchodzą za daleko bo może się okazać ze będę tak dyskretnie miał pytania – i mrugnął do nich jednym okiem, oczywiście „w konspiracji”
Offline